obywatel WuWu – strona domowa

Album rodzinny

Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...

Wakacje 2016

Grzybowo

ŚliwiceWschód słońca

Wakacje! Człowiek czeka na nie cały rok, a potem pstryk – zostają po nich tylko zdjęcia i niezapłacone mandaty! No i te przygody! Nie ujechaliśmy jeszcze 200 km, kiedy na pulpicie mojego pogromcy szos zapalił się irytujący komunikat: „przegrzany silnik”. Autodestrukcja nastąpi za 60 sekund. Oczywiście zlekceważyłem, bo wiadomo, że komputerom ufać nie trzeba. Jedna taka dioda świeci się od miesiąca, a mechanik powiedział, że z autem wszystko okej, i w podróż jechać można. No to kim ja jestem, żeby mechanikowi wiary nie dać?

Po kilkunastu kilometrach zmieniłem zdanie. Dym to jednak insza inszość. Dym spod maski nigdy niczego dobrego nie zapowiada. Uległem.

15 sierpnia, mocno po północy. Przystanek w jakiejś zapomnianej przez Boga wsi i nasz kopcący się w świetle księżyca rumak. Wakacje! Przygoda! Cały rok na to czekałem! Podjeżdża samochód i wyskakuje z niego typek w masce. W masce! Pięknie. Ciekawe, czy tylko okradną, czy zabiją i zgwałcą.

Jednak pozory mogą mylić. Koledzy podjechali prosto z imprezy dwa domy dalej, bo zauważyli, że mamy problem! Naprawić nie naprawią, ale pożyczą swoje auto (obcym ludziom, za darmo!), żebyśmy mogli dojechać do mieszkającej blisko rodziny, a rano podeślą na lawecie auto pod wskazany adres. Na pewno są pijani i nie wiedzą, co czynią, więc uciekamy szybko, zanim zmienią zdanie!

Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach! Chciałem dojechać na wschód słońca, a muszę znaleźć mechanika-grzesznika, który w święto wymieni pompę. Nie będę pisał, ile mnie ta przyjemność kosztowała. Znowu w siodle, ale co tu dużo mówić... Przybiło mnie to. Stare Indiańskie przysłowie mówi, że biednemu zawsze wiatr w oczy, nieszczęścia chodzą hordami, a jak się wali, to wszystko naraz. Jestem na skraju wytrzymałości nerwowej, a tu nawet mój rumak się przeciwko mnie buntuje! Zagryzam zęby, bo trzeba być twardym! Na złość psubratom! Popatrzę na to z jasnej strony: auto już działa, na wschód dotrzemy z zaledwie 24-godzinnym opóźnieniem, a dzieci odwiedziły prababcię.

Jeremi
Jeremi i DusiaJeremi i DusiaJeremi i Dusia

Nad morzem sezon się kończy. Pogoda nie jest najgorsza, ale szału nie ma. Lepiej już było. Mimo wszystko łapiemy każdy promyk słońca i kiedy tylko się da, wskakujemy do spienionego Bałtyku. Plaże właściwie prawie puste. Spokój. Dla urozmaicenia jakaś wycieczka do Kołobrzegu... Wakacje... Lato... Nie wiadomo nawet, kiedy minęło...

KołobrzegJeremi i DusiaJeremi i Dusia

Sokoliki

Jeremi i mrowisko

Lubię morze, naprawdę. Zwłaszcza nasze. Ale raczej kilka dni na deser, po jakichś bardziej aktywnych wakacjach. Trochę się to pokiełbasiło, ale przecież muszę z Jeremim jakąś męską tułaczkę zaliczyć, jedziemy więc w Sokoliki. Dojeżdżamy na pole namiotowe, a tam cisza. Taka cisza, że aż uszy bolą. Jak po wojnie nuklearnej. Wysiadamy, ale przez dłuższą chwilę zastanawiam się, czy oddalanie się od samochodu jest bezpieczne. Na polanie kilka namiotów... Spokój... Jest już późno, więc tylko rozbijamy namiot i przyłączamy się do ogniska. Gwiazdy są piękne, a piwo zimne. Jak mi dobrze... Wszędzie dobrze, ale po gołym niebem najlepiej!

Nasz pierwszy raz w granicie, więc tradycyjnie zaczynamy od czegoś łatwego. Trafiamy pod Michały, gdzie znajdujemy sobie Schodki do nieba III+. Trzeba się przyzwyczaić do innego wspinania. Lepsze stopnie, lepsze tarcie, ale niekoniecznie pewne chwyty. Już na pierwszej drodze atmosfera robi się nerwowa. Krzyczymy dużo. Kasia krzyczy, że nie chce, ja krzyczę, żeby chciała, a Jeremi krzyczy, że nie może. Bilans pierwszej drogi: oes Kasi (jak to poetycko ujęła, czysto, ale z pełnymi portkami) i mój błysk. Jeremi ambicjonalnie odreagowuje niepowodzenie sportową złością i wyciem do skał. Auuuuuuuuu!

SokolikiSchodki do nieba (III+) OSSchodki do nieba (III+) błysk
SokolikiKominek za blokiem (IV+) OSKasiaWitek
Kominek za blokiem (IV+) błyskDaniel

Pod Michałami nawiązujemy miłą znajomość z Danielem i jego córeczką Tolą, która jest mniej więcej w wieku Jeremiego. Dzieci szybko łapią ze sobą dobry kontakt, dzięki czemu dzień robi się przyjemniejszy, a Jeremi mimo pierwszych niepowodzeń szybko odzyskuje dobry humor! Daniel prowadzi nas na Zipserową Czubę. Zna te skały, więc korzystamy z rad i za jego namową wstawiam się w Kominek za blokiem (IV+) OS, który zaraz po mnie pięknie robi błyskiem Kasia. Jeremi bez problemu robi na wędkę coś zbliżonego do Raz dwa trzy (IV). Gratuluję!

Ośmielony sukcesami porywam się na Ku chwale kursantów (V) OS i całkiem zgrabnie drogę przechodzę. Wiem, że to tylko piątka, ale jednak tutaj – można powiedzieć – życiówka! Kasia nie bez oporu, ale daje się namówić i robi drogę błyskiem. Czyli znowu pełen sukces. W ten sam sposób pokonujemy Dozentówkę (IV+) OS/błysk i ze świetnymi humorami przechodzimy zobaczyć, co jest z drugiej strony skały...

JeremiWitek
Ku chwale kursantów (V) OSKu chwale kursantów (V) błyskWidokówka z Sokolików
SokolikiDirettissima (V+) OS/błysk

Patrzymy w przewodnik, dumamy. No i z pewną taką nieśmiałością Kasia postanawia się wstawić w Direttissimę (V+). No i pada piękny OS, z którego Kasia jest piekielnie dumna, bo walczy dzielnie aż do końca! Ja drogę robię błyskiem, też trochę potu wylewam, ale jest! Czyli mamy nowy rekord, a pierwszy dzień wspinania w granicie kończymy w wyśmienitych humorach!

Sokoliki

Jeremi i Tola są nierozłączni. Następnego dnia Daniel proponuje, że zabiorą Jeremiego ze sobą na małą wycieczkę do Szwajcarki, a później do nas dołączą. W sumie czemu nie. Jeremi jest zadowolony, Tola jest zadowolona, a my mamy trochę luzu, który wykorzystujemy na obejrzenie sobie Sokolika. Niestety, nie znajdujemy tu dla siebie obitych dróg, a suszy mnie już solidnie i piwo ciąży w plecaku coraz bardziej. Robi się nerwowo, ale po długim i męczącym spacerze lądujemy w końcu pod Ptakiem.

Tola i JeremiKasia
JeremiJeremiJeremiKasiaKasia
KasiaKasia

Zabieramy się za Kant Brzętysława (V). Najpierw kapituluje Kasia, ale i mnie coś wczorajszej odwagi nie zbywa. Od pierwszej wpinki dzieli mnie kilka centymetrów i odrobina śmiałości, żeby ten ruch zrobić! Szlag! Wolę już przeżywcować jakąś dziką trójkę bokiem. Oczywiście potem na wędkę nie mamy z drogą żadnych problemów i obie, razem z Direttissimą bardzo przypadają nam do gustu. Szkoda, że bez RP. Cóż, forma nie seks, nie musi się przytrafiać codziennie!

Za to – ku naszej ogromnej radości – bardzo dobrze idzie Jeremiemu. Sokoliki chyba pasują mu jednak bardziej niż jurajskie wapienie. Co prawda na wędkę, ale naprawdę bardzo ładnie sobie z tym Kantem Brzętysława radzi!

Duma nas rozpiera!

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Nie wiedzieć czemu, Kasia naciska, by zaznajomić się z tutejszą placówką odnowy biologicznej. Jak na pole namiotowe pośrodku niczego, prysznic jest wypasiony, bo ma nawet ciepłą wodę. Z Jeremim nie widzimy sensu tego przedsięwzięcia, bo przecież wieczorem i tak będziemy się wędzić przy ognisku! Kasia jednak się uparła. Dzisiaj chce się zrobić na bóstwo. Pewnie dla Daniela! No dobra. Od trzech dni żyje z dwoma śmierdzącymi samcami, możemy w kwestii higieny iść na malutki kompromis. Ale to ostatni raz!

KasiaJeremi, Kasia i WitekKasia robi się na bóstwo

Błędne Skały i Kudowa-Zdrój

Droga Stu Zakretów

Po dwóch dniach wspinania przyszedł czas na planowy dzień odpoczynku. Jednogłośnie postanowiłem, że będzie to wycieczka do znanego uzdrowiska słynącego w całym świecie ze śmierdzących wód mineralnych, czyli Kudowy-Zdroju. Po drodze zaś postanawiamy odwiedzić Błędne Skały. Co prawda wspinać się tam nie wolno, za to podobno można się zgubić. GPS prowadzi nas przez terytorium braci Czechów, u których niestety w pośpiechu zapominam zaopatrzyć się w piwo. Wiadomo, errare humanum est, ale niektóre błędy bolą bardziej!

Błędne Skały

Droga stu zakrętów wcale nie ma stu zakrętów. To kolejny marketingowy chwyt. Zaliczamy wszystkie, dojeżdżając bezbłędnie pod Błędne Skały. Ale się ktoś musiał narobić, żeby to tak wszystko ładnie poskładać do kupy. Są tu różne statki, grzyby i inne dziwactwa, a całość tworzy labirynt, w którym na upartego można by się może nawet zgubić. Niestety turystów jest dużo, a niektórzy przyjemny spacer mocno utrudniają. Co jakiś czas postanawiamy się zatrzymać i męczącą grupkę przepuścić. Nie zawsze ma to sens, bo zaraz idzie następna. Jeremi obiera inną taktykę i przechodzi labirynt na wyścigi.

Błędne SkałyBłędne SkałyKasia
Jeremi, Kasia i WitekKasia i JeremiBłędne SkałyKasiaBłędne SkałyKasiaWitek jako Atlas
Błędne SkałyBłędne SkałyBłędne Skały

Opłata za wejście do tego skalnego labiryntu jest symboliczna, a my mieliśmy ten zaszczyt, że nawet zostaliśmy z niej całkowicie zwolnieni! Zastanawiałem się więc, z czego ów przybytek jest utrzymywany. Wiadomo przecież, że takie skały z nieba nie spadły. Ktoś to musiał tu postawić, dbać, żeby nie uciekło i tak dalej! Rozwiązanie zagadki jest proste! W niektórych miejscach skałki postawiono tak perfidnie, że przejść między nimi mogą tylko osoby szczupłe i wysportowane, tudzież dzieci. Osoby szczupłe inaczej prędzej czy później klinują się w zwężających się korytarzach. Za wydobycie z pułapki ofiara musi zapłacić okup – tyle złota ile waży. Hmm, ale może pomyliło mi się ze świętym Wojciechem?

Jeremi, Kasia i WitekKaplica Czaszek, Kudowa-ZdrójJeremi i WitekKasia i JeremiJeremi i dziura na dupie
Kasia i JeremiJeremi i Witek

Zwiedzanie Kudowy-Zdroju rozpoczęliśmy od Kaplicy Czaszek. W otoczeniu tysięcy kości jakaś siostra zakonna przypominała nam, że kiedyś wszyscy umrzemy. Świetnie! Naprawdę, nawet na wakacjach? Dawno nie byłem na tak nachalnej lekcji religii! No ale Jeremiemu się podobało. Trupie czaszki są zawsze fajnie, a kazanie o śmierci na 9-latku nie robi wielkiego wrażenia. To naprawdę cenna umiejętność, żeby trzymać wszystko w odpowiednim miejscu. A propos: chwilę później przyglądam mu się dokładniej i dostrzegam całkiem pokaźną dziurę na tyłku. Nie ma to jak męski wyjazd. Jeden komplet ubrania na tydzień to aż nadto!

KasiaJeremi
Kudowa-ZdrójKudowa-ZdrójKudowa-Zdrój
Jeremi, Kasia i Witek

Potem zwiedzamy co ciekawsze zabytki uzdrowiska, spacerujemy po parku, jemy obiad. Dzień zleciał nam niesamowicie szybko! Ta względność czasu mnie wykończy! W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze Bazylikę w Wambierzycach, ale jest już tak późno, że całujemy tylko klamkę jej zamkniętych na cztery spusty drzwi. Powoli tarabanimy się po jakichś dziwnych ciemnych drogach dziesiątej kategorii, aż Kasia trzęsie się ze strachu. Szczęśliwie dla nas samochód w żadnym podejrzanym miejscu nie odmawia posłuszeństwa, a ludożercy nas nie pożerają. Ognisko, kiełbaski, piwo, sen.

Bazylika w Wambierzycach

Granitowe rekordy, filozofia brudnej bielizny i sauna

JeremiJeremi

Po dniu odpoczynku Jeremi kontynuuje swoją dobrą passę. Podobno najważniejsze to nie zmieniać bielizny. Wygląda na to, że czary działają!

Chatka! Zaczynamy od Kancika Chatki (V) OS/błysk. Jeremi bardzo ładnie radzi sobie z tą drogą na wędkę i zupełnie przy tym nie marudzi! Starannie szuka stopni i chwytów, a potem powoli i konsekwentnie pnie się do góry. Aż miło popatrzeć! Brawo synu! Potem przyszła Tola i nasz Don Juan gdzieś z nią zniknął. Korzystając z okazji, bawimy się na wędkę na VI.2. Nie szło źle.

Drugie śniadanie konsumujemy po drugiej stronie Chatki. Interesujące nas drogi są zajęte, więc oddajemy się niekontrolowanej drzemce. Potem piwo i do roboty. Całe szczęście też nie zmieniłem bielizny, więc w pięknym stylu prowadzę Powrót Prosiaczka (V+) OS, a potem wędkujemy sobie na spokojnie jeszcze coś podobnego obok. Dzień zaliczamy do zdecydowanie udanych i kończymy tradycyjnym ogniskiem!

JeremiPowrót Prosiaczka (V+) OSZ cyklu: Bezpieczeństwo na skałachJeremiJeremi

Dobra passa trwa. Kasia się nie przyznaje, ale widocznie również nie zmienia bielizny! Na rozgrzewkę: Z kamyczka na kamyczek (V-) OS/błysk. Tym razem zaczyna Kasia i robi to zdecydowanie ładniej, a na wędkę mierzymy się jeszcze z wariantem za V+. Potem rozochocona Kasia wstawia się w Środek Chatki (VI) OS. Pięknie! Gratuluję i dumny z partnerki sam się w drogę wstawiam. Niestety jeden fałszywy ruch i lecę. Moja męska duma leży gdzieś pod skałą i ryczy. Zrzucam linę i wstawiam się w wariant za VI+, że niby jestem lepszy. No i znowu lot. Dochodzę do góry, wiem, że mogę przejść oba warianty. Sportowa ambicja nie daje za wygraną. Zrzucam linę, idę po raz trzeci i zaliczam długi efektowny, a całkiem przyjemny lot. Jak nie można zaszpanować umiejętnościami, to przynajmniej brawurą! Wystraszona Kasia pyta, czemu się nie wpiąłem. Bo chciałem wyżej! Głowa działa mi wyjątkowo dobrze, nie wyczekuję wpinek jak zbawienia... Tylko sił już chyba brakuje. Czwarta próba nie ma sensu. Zrobię jutro!

Z kamyczka na kamyczek (V-) OS/błyskŚrodek Chatki (VI) OS
Lewe prostowanie (VI) OSKasiaKasiaZastosowanie magnezji na skałach

Pocieszenie czeka na mnie z drugiej strony Chatki, gdzie w pięknym stylu robię Lewe prostowanie (VI) OS. Duma mnie rozpiera, a Kasia widząc, z jaką łatwością mi to poszło, też się wstawia, ale ponad pierwszy ekspres nie wychodzi. Wcale nie wspina się gorzej, no ale głowa ją wstrzymuje, a mnie wręcz przeciwnie! Prowadzę po raz drugi i daje mi to naprawdę ogromną satysfakcję! Może z tamtą drogą miałem trochę pecha, bo dzień mam na pewno dobry, a głowa pozwala mi robić rzeczy, o które bym się nie podejrzewał! Kurde! Tylko jak długo można chodzić w tych samych majtkach?!

Jeremi

Czas ucieka szybciej, niż byśmy chcieli. To już ostatni dzień, a właściwie nawet nie dzień, tylko jakieś dwie – trzy godziny wspinania. Prowadzimy jakąś IV na Michałach, którą Jeremi z powodzeniem robi na wędkę, a potem porywamy się na Michał ledwo dychał za VI+. Kasia dochodzi do przedostatniego ringa. Walczy dzielnie, ale ostatnia przewieszka nie puszcza. Potem ja. Głowa nadal działa, ale jednak tydzień wspinania daje się we znaki i na przewieszce lecę. Po odpoczynku drogę kończę, ale czystego przejścia żadne z nas sobie zaliczyć nie może. W dodatku naciągam sobie coś w ręce i o dalszym wspinaniu nie ma mowy, a przecież miałem jeszcze w planie to VI+ na Chatce! No trudno, to i tak był bardzo owocny wyjazd! Nie ma co narzekać!

JeremiJeremiKasiaKasiaWszystkie atrakcje tylko dla nas!Kasia, Jeremi i Witek

Jak na prawdziwych sportowców przystało, trening kończymy wizytą w SPA. Nie, tym razem to nie prowizoryczny prysznic, tylko nowoczesny kompleks. Swoją drogą nie tak łatwo znaleźć przyzwoitą saunę, z której można skorzystać w prawidłowy sposób, czyli oczywiście nago! A jeśli już się taką znajdzie, to często wstęp jest od 18 roku życia! Obdzwaniamy kilka obiektów na naszej trasie. W Gliwicach bardzo sympatyczna Pani pyta, ile syn ma lat. Wypalam, że 12 – no bo który dorosły potrafi stwierdzić na oko, czy dziecko ma 9, czy 12? No dobrze, ale tylko na pańską odpowiedzialność. Bo wie pan, u nas obowiązuje poprawne saunowanie i mamy strefę nagości. Tak, jakoś to przeżyjemy. Do czego to doszło, żeby porządna sauna musiała ostrzegać klientów przed tym, że jest porządna? Na miejscu okazuje się, że w całkiem sporym i eleganckim kompleksie jesteśmy zupełnie sami! Później przewijają się jakieś dwie osoby, ale i tak czujemy się jak ekskluzywni klienci, którzy wynajęli całość tylko dla siebie! I tym niespodziewanym, a bardzo miłym akcentem zamykamy rozdział pt. Sokoliki 2016.

Odpoczynek po saunie...Wszystkie atrakcje tylko dla nas!

Komentarze do zdjęć:

Jeremi i mrowisko

Jerem: Ale mrowisko!





Notice: Undefined index: STATrad in /home/kriton/domains/obywatel.libertas.pl/public_html/obywatel.php on line 115
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.