Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Po kilkudniowym pobycie w Karpaczu przenosimy się do Szklarskiej Poręby. Tutaj pierwszy dzień spędzamy na szlakach znajdujących się w zasadzie w obrębie miasta. Niespodziewanie zaraz po wyjściu z pensjonatu spotykamy Wiktorię z rodziną. Jaki ten świat jest mały! Ostatni raz widzieliśmy się osiem lat temu, a spotykamy się zupełnie przypadkiem gdzieś na drugim końcu Polski! Postanawiamy spacer kontynuować razem i ruszamy zielonym szlakiem, brzegiem Kamiennej w stronę Chybotka.
Chybotek to jedna z atrakcji Szklarskiej Poręby – niewielka grupa skalna złożona z kilku granitowych bloków, z których najwyżej położony głaz o średnicy około 4 metrów daje się stosunkowo łatwo rozkołysać. Stosunkowo łatwo, bo blok waży około 27 ton! Według walońskich legend skały przykrywają wejście do podziemnej jaskini, w której znajduje się ogromny skarb. Wejście otwiera się raz na 100 lat. Dawno, dawno temu pewna kobieta zobaczywszy, że wrota do jaskini są otwarte, weszła do środka. Zauroczona skarbem zaczęła nabierać złoto do zapaski i wynosić je na zewnątrz. W ferworze pracy nie zauważyła, że jest już późno, a gdy tylko słońce zaszło, głaz zatarasował wejście do jaskini. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że w jaskini zostawiła swoje dziecko. Kobieta wpadła w straszną rozpacz, żadne skarby świata nie wynagrodzą jej przecież utraty dziecka! Płakała tak długo, aż Duch Gór się nad nią ulitował i otworzył na chwilę wrota do jaskini. Kobieta odniosła złoto i zabrała swoje dziecko.
Następnie idziemy zobaczyć Wodospad Szklarki, który znajduje się w malowniczym wąwozie na wysokości 520 m n.p.m. tuż powyżej ujścia Szklarki do Kamiennej. Wodospad ma 13,3 metra wysokości i jest po Wodospadzie Kamieńczyka drugim co do wysokości w Karkonoszach. Podobno już w średniowieczu miejsce to uważane było za wyjątkowo piękne i romantyczne, często też stawało się tematem obrazów. Obecnie jest najczęściej odwiedzanym wodospadem w Karkonoszach. W 1868 roku wybudowano tutaj gospodę, która została przekształcona w dzisiejsze schronisko „Kochanówka”.
Po krótkim odpoczynku przy schronisku, wypiciu piwa, nakarmieniu Dobrawy i nie pamiętam czym jeszcze, ruszyliśmy dalej czarnym szlakiem, odwiedzając między innymi Chatę Walońską.
Pogoda nadal nam dopisuje, postanawiamy zdobywać więc kolejne szczyty. Kierunek: Szrenica, po drodze zaś oglądamy kolejny bardzo efektowny wodospad, tym razem Kamieńczyka. Woda potoku spada tutaj trzema kaskadami z wysokości 27 metrów – jest to najwyższy wodospad w Karkonoszach. Aby go zobaczyć, trzeba wykupić oddzielny bilet, ubrać kask i zejść metalowymi schodami do wąskiego wąwozu. Jeremi jak zwykle rano nie tryska dobrym humorem, a gdy okazuje się, że kaski dla dzieci są różowe, jest bliski załamania! Na szczęście ostatecznie daje się namówić do zejścia.
Do Hali Szrenickiej Jeremi jeszcze marudzi, ale potem jak zwykle przechodzi metamorfozę i zaczyna dzielnie iść. Szybko wchodzimy na Szrenicę, Jeremi bierze pieczątkę do kolekcji, a ja zastanawiam się, co dalej... Chciałem iść na Śnieżne Kotły, ale czy dzieciaki dadzą radę? To w końcu jeszcze kawał drogi. Ku mojemu zaskoczeniu Jeremi chce iść dalej. No to genialnie! Idziemy. Po drodze mijamy grupę skał o nazwie Trzy Świnki, co dodatkowo go podkręca...
Dochodzimy do Łabskiego Szczytu. Jeremi zostaje trochę w tyle, ale to nie dlatego, że bolą go nogi albo marudzi. Nie, po prostu czuje się chyba poważniej, gdy wędruje sam. Co jakiś czas zaczepiają go obcy ludzie i pytają, czy się nie zgubił. Odpowiada, że nie, że niczego mu nie trzeba, on jest samodzielny i idzie sam. No nie poznaję kolegi!
Po drodze spotykamy Wiktorię z rodziną. Dzień wcześniej rozmawialiśmy, że pewnie się gdzieś na szlaku zobaczymy. Oni wchodzili żółtym szlakiem i już wracają, ale mają zamiar zatrzymać się jeszcze w schronisku, więc umawiamy się, że ich dogonimy, a tymczasem idziemy dalej na Śnieżne Kotły i trochę czasu tam spędzamy, bo widok jest wyjątkowy.
Naszych znajomych spotykamy zgodnie z oczekiwaniami w Schronisku „Pod Łabskim Szczytem”. Na chwilę dosiadamy się do ich stolika i po krótkim odpoczynku schodzimy dalej już razem. Jeremi prowadzi żarliwe konwersacje i zupełnie nie myśli o bolących nogach, a musi je przecież odczuwać. W sumie przeszliśmy już całkiem spory kawał drogi. Gdy wrócimy do pensjonatu, GPS poinformuje nas, że tego dnia przeszliśmy w sumie prawie 23 km!
Spędziliśmy tydzień w górach, teraz czas na trochę lenistwa na plaży. Śpimy do oporu, pakujemy się i robimy sobie kanapki. Nigdzie nam się nie spieszy. Trasę pokonamy nocą, gdy jest mniejszy ruch. Teraz posiedzimy jeszcze chwilę na placu zabaw, odwiedzimy jeszcze raz Jelenią Górę i Cieplice, a nad morze dotrzemy na wschód słońca. Ciąg dalszy nastąpi...
Komentarze do zdjęć: