Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Gdy Maja była malutka, panowała moda na urodziny w McDonaldzie, skąd po dwugodzinnej imprezie dzieci wracały z pomalowanymi twarzami. Czasy się jednak zmieniają i teraz urodziny wyglądają zupełnie inaczej. Czternaste urodziny Mai musiały być już nawet imprezą dwudniową! Pierwszego dnia dziewczynki bawiły się w zakład fryzjerski. Cały dzień spędziły w łazience, robiąc sobie fale na włosach. Urządzenie do takiego falowania miały tylko jedno, więc trwało to naprawdę długo! No ale udało się i następnego dnia w nowych fryzurach i piżamach (to chyba też jakaś nowa moda) zjadły urodzinowy tort.
Początkowo Maja tradycyjnie ćwiczyła niewidzialność, ale potem wraz z dziewczynami nabrała odwagi i dała się nawet namówić na urodzinową sesję. Niech zostanie jakaś pamiątka po tych fryzurach, w końcu spędziły dla nich cały dzień z falownicą w ręku, a jutro na ich głowach nie będzie po tym śladu!
Tymczasem Dobrawa bawiła się z Tesą. Tesa ma w sobie coś z masochistki, bo uwielbia być przez naszą najmłodszą pociechę tarmoszona. Przychodzi, nadstawia się i dzielnie znosi wszelkie szarpanie. W dodatku ma jakiś dziwny instynkt, który zabrania jej odpowiadać Dobrawie tym samym. Mnie przy takich zabawach potrafi podrapać, a kostki Mai nieraz już były obiektem jej polowań. Dobrawa natomiast może ją tarmosić całkiem bezkarnie. Raz chyba tylko Tesa ją delikatnie drapnęła, ale może to też był wypadek?