Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Tatry! Jeśli tylko pozwala na to stan zdrowia i portfela, to jest to zawsze pierwsza myśl, gdy przypominamy sobie o zbliżającym się łikendzie. Zbyt często niestety jakieś większe lub mniejsze przeszkody nam wyjazd w ukochane góry uniemożliwiają, ale na szczęście tym razem wszystko sprzyja. Mało tego jedziemy z Michałem i to na jeden dzień, więc koszty są symboliczne. Pogoda nas rozpieszcza, Świnica na nas czeka. Tyle szczęścia! Witajcie Kochane góry!
Szlak nie jest może pusty, wziąwszy jednak pod uwagę, że mamy łikend, na pewno nie jest źle. Góry zawsze są piękniejsze w ciszy i spokoju, ale dramatu nie ma. Całkiem szybko dochodzimy do Murowańca i po krótkiej przerwie na śniadanie idziemy dalej na Świnicką Przełęcz. Szlak robi się dość stromy, tak że bardzo szybko nabieramy wysokości i możemy się cieszyć coraz piękniejszymi widokami.
Z przełęczy skręcamy w lewo w kierunku Świnicy, rozpoczynając ostatnie podejście. Mimo że pogoda jest piękna, to przechodzimy chyba przez jakiś obszar chmur, ponad który bardzo szybko się wydostajemy. Idzie nam się fantastycznie i bardzo szybko stajemy na szczycie. Rozglądamy się na wszelki strony świata, podziwiamy widoki, i...
Stało się. Na chmurce pod nami zarysowują się delikatnie nasze cienie w tęczowej otoczce. No jak w mordę strzelił Widmo Brockenu. To się musiało kiedyś stać. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas ten sam los, co Kukuczkę, Morawskiego, Hajzera, Berbekę...
Zmęczeni, ale szczęśliwy widokami i wizją, że czeka nas wieczny odpoczynek w najpiękniejszym do tego miejscu, powoli schodzimy do Przełęczy, a potem, żeby sobie je trochę urozmaicić, kierujemy się w dół przez Kasprowy Wierch. Tu już niestety jest straszne oblężenie. Co te turysty w tej kolejce widzą!? Łobrzydliwy kawał żelastwa dla leniuchów. Powinni to przerobić na żyletki.
Po drodze spotykamy jeszcze kozice, symbol Tatrzańskiego Parku, hej. Skaczą po tych skałach w tak nieprawdopodobny sposób, że zawstydzają wszystkich alpinistów. Podobno już kilka znanych górskich marek chciało podpisać z nimi kontrakt i wysmarować im na sierści jakieś kolorowe loga, ale niesprzedajne kozice odmówiły. Ba, nawet odgrażały się, że za nielegalne wykorzystanie ich wizerunku pozwą w końcu park! Dla nas były jednak miłe i jedna nawet zgodziła się pozować do zdjęcia z Jeremem. Kozice pozdrawiamy serdecznie i do szybkiego zobaczenia.