Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
W sierpniu udaje nam się jeszcze ze dwa razy wyskoczyć na Jurę i trochę powspinać, a raz nawet spotkać prawdziwego lisa! Na razie jednak rok wydaje nam się pod kątem wspinaczkowym bardzo biedny. Z drugiej strony, może po prostu przybyło nam innych przyjemnych zajęć?
Na odnotowanie zasługuje również fakt, że Maja zrobiła sobie tatuaż. Ja dalej zwlekam. Co o nim myślę, to mam inny na niego pomysł, a to najlepszy dowód na to, że jestem na tatuaż zbyt młody. A może lepiej skaryfikacja? Na dzisiaj pozostanę przy wyborze alkoholu, jako decyzji znacznie mniej ryzykownej!
Zazdroszczę, tak zupełnie bez zawiści i współciesząc się, ale zazdroszczę. Też bym chciał taki drewniany domek pod Krakowem mieć. Może być ruina, ale własna ruina. W przywracaniu ruinom życia już jakąś wprawę i doświadczenie mam. No nie moja, ale pomóc zawsze można. Jedziemy do Magdy na łikend i wyrywamy, kopiemy, wywozimy taczkami ziemię i robimy inne śmieszne rzeczy. W przerwie gotujemy obiad, a nawet serwujemy do niego wino. Jest jeden problem, nasza gospodyni jeszcze się nie urządziła. Co prawda pomyśleliśmy i kupiliśmy specjalnie garnek, żeby było w czym gotować, ale nie pomyśleliśmy, że może nie być korkociągu. Na szczęście na każdej szanującej się budowie jest łom. Dokonujemy z Magdą historycznego otwarcia butelki łomem, co Kasia uwiecznia na celuloidowej taśmie filmowej! Taka perwersja!