Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
W sobotę reaktywowaliśmy naszą Samozwańczą Grupę Wspinaczkowo-Cyrkową. Przełomowe było z pewnością zaangażowanie Jeremiasza, który tym razem wspinał się wyjątkowo dużo, a kto wie, czy nie był to najbardziej intensywny wyjazd w jego wspinaczkowej karierze, zatem fakt ten niewątpliwie zasługuje na choćby małą wzmiankę w niniejszej kronice.
Ewidentną jesień znaleźliśmy na Faszystowskim, gdzie kolorowe i ładnie wysuszone liście zaścieliły ziemię całkiem efektownym dywanem. Jeremi próbował swoich sił na IV+, z którą – mam nadzieję – w przyszłym roku sobie już poradzi, a ja korzystając z uprzejmości Basi i Kuby, zrobiłem sobie na wędkę piątki zaraz za winklem, które, sprawiają mi spore trudności. Niespodziewanie na koniec trafiła się okazja, by zmierzyć się na wędkę z No job. Początek sprawił mi ogromny problem, ale potem już nie było źle, a kiedyś ta droga wydawała się zupełnie niemożliwa. Teraz to całkiem realny cel na przyszły sezon. I tym bardzo optymistycznym i niespodziewanym akcentem sobotnie wspinanie zakończyłem.