Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Jest już lipiec, a nasza Samozwańcza Grupa Wspinaczkowo-Cyrkowa nie zdążyła jeszcze rozwinąć w tym roku skrzydeł! W związku z zaistniałą sytuacją postanowiliśmy pojechać na całe dwa dni, żeby te niewybaczalne zaległości choć trochę nadrobić. Wyjazd przebiegał pod znakiem hitów z lat 80. (zwłaszcza Franka Kimono) takich jak King Bruce Lee karate mistrz, Marynara łu-bu-du-bu czy Ja jestem Menago. Było pięknie i słonecznie, pogoda zdecydowanie nam dopisała. Być może nawet za bardzo, ale na szczęście pierwszego dnia udało nam się znaleźć trochę przyjemnego cienia. I nie tylko cienia! O dziwo trafiliśmy w miejsce, gdzie nie było oprócz nas żywej duszy. Cisza. Spokój. Tylko my.
Drugiego dnia również udało nam się zdobyć kawałek przestrzeni tylko dla siebie, a i na nadmiar słońca szybko znaleźliśmy radę, oczywiście w duchu wspinaczkowo-cyrkowym, stawiając naprędce klasyczną samowolkę budowlaną. Zresztą powiedzcie sami, co by z nas była za grupa cyrkowa, gdybyśmy nie potrafili sobie zaimprowizować własnego namiotu?!