Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Remont mnie wykończył, akumulatory trzeba naładować, a jak na złość tegoroczne plany wakacyjne legły w gruzach. Dosłowne i w przenośni. Mieliśmy powtórzyć z Jeremim wypad w Sokoliki, a nawet wybrać się na Festiwal Wikingów i Słowian, ale jak to powtarzała Bożena Dykiel: podłość ludzka nie zna granic. Na szczęście zawsze jest jakieś wyjście awaryjne! Zresztą najważniejsze jest odpowiednie towarzystwo, wtedy wszędzie człowiekowi dobrze. Najpierw góry, czyli jednodniowa wycieczka na Rachowiec...
Rzędkowice to może nie Sokoliki, ale też jest... przyjemnie. Wspinamy się bez ciśnienia i nawet odkrywamy, że ktoś obił na Zegarowej nową drogę: Zadziorny Fiodor (VI) OS. Wycenę pozwalamy sobie obniżyć, bo VI+ to z pewnością nie jest. Wystarczy przespacerować się po sąsiedzku Przez lustro i porównać. Przede wszystkim jednak się wyciszamy przy uspokajającym ognisku i pod sufitem roziskrzonym gwiazdami. Do tego jakaś kiełbaska, kilka piw... Niczego więcej nie trzeba. No może jeszcze marzyłoby się nam kilka dni nad morzem...
Morze jest trochę za daleko w tym roku. Z drugiej strony na Pogorii też jest całkiem przyjemnie i naturalnie! Ludzie jakby jacyś tacy sympatyczniejsi i uczciwsi. Pogoda dopisuje.
Tegoroczne wakacje nie były może luksusowe i co tu dużo kryć, trochę żal tych wszystkich czekających na swój moment fajnych miejsc, których się nie odwiedziło, ale na wszystko przyjdzie czas, a przecież lepsze jezioro u boku przyjaznej duszy, niż najpiękniejsze morza w nieodpowiednim towarzystwie. Amen.