Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Zasadniczo zimę lubię, nawet bardzo, choć raczej, gdy występuje w bieli niż kolorze khaki. Jak wiadomo, śnieg jest synonimem dobrej zabawy i nieskończenie interesującym tworzywem w rękach obdarzonych wyobraźnią dzieci. Wtedy wystarczy wyjść z domu i już jest fajnie. Gorzej, gdy śniegu nie ma, wtedy zima to tylko krótsze dni i dziesięć warstw, przez które trzeba się przebić, gdy dziecku nagle zachce się kupkę. Wtedy najwygodniej byłoby zapaść w jakiś zimowy sen.
No trudno, skoro nie mamy wpływu na warunki zewnętrzne, trzeba się jak najlepiej do tych warunków zaadaptować. Myślę, że zważywszy realia, zima wyszła nam całkiem fajnie. Były własnoręcznie klejone pierogi ruskie, były smaki dzieciństwa, czyli kaszka manna, wyjazdy na ściankę, a nawet wspólna gra w Simsy! Było bardzo towarzysko i beztrosko. W tym miejscu serdecznie pozdrawiamy Patrycję, która stała się praktycznie piątym domownikiem! Prawdę mówiąc, gdy kiedyś sobie marzyłem o takim roześmianym i gwarnym hipisowskim otwartym domu, to wyobrażałem sobie trochę większy metraż! Na 26 metrach na dłuższą metę tak się nie da, ale kto wie, może kiedyś wybuduję sobie ten wymarzony drewniany domek w górach i wtedy, czemu nie?!