Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Jest piękna, jeszcze wiosenna, słoneczna niedziela. Naprawdę nie uchodzi zalegać w taki dzień w łóżku! Trzeba jechać za miasto, na przykład na skały i to teraz, wcześnie rano, gdy nie ma tam jeszcze tłumów, a temperatura jest znacznie przyjemniejsza niż w południe. Że co? Jestem jak gestapo? A mówcie sobie, co chcecie! Możecie nawet mi mówić Herr Flick, ale i tak wyjeżdżamy przed siódmą!
Co warte odnotowania, dzieci wcale nie narzekały! Jeremi wstał rześki i jeszcze nie powiedział dzień dobry, a już się upewniał, czy niczego nie pokręcił i to właśnie dzisiaj jedziemy na skały. Laura też przywitała mnie na parkingu uśmiechem, który nie zdradzał żadnych trudności z wczesnym wstawaniem! Więc może wcale nie jestem taki zły?
W każdym razie wkrótce byliśmy na miejscu i kiedy śpiochy-buntowniki jeszcze w najlepsze wylegiwały się w łóżkach, Laura dzielnie wspinała się już na swojej pierwszej tego dnia trójce. Zaraz później równie sprawnie na górę wdrapywał się Jeremi który, choć odstąpił damie pierwszeństwo, to ledwie się swojej kolejki potrafił doczekać!
Gdy słońce było już baaardzo wysoko, a my mieliśmy za sobą całkiem sporo solidnego wspinania, powoli, na raty zaczęli dołączać do nas pozostali. Pierwsi przybyli Asia z Markiem, dzięki czemu Cesia odetchnęła z ulgą, że nie musi mnie już asekurować, a ja mogłem sobie w końcu czysto poprowadzić szóstkę na Słonecznej, na którą od początku sezonu miałem ogromną ochotę. Z czasem ludzi przybywało, a rozrywki stawały się bardziej urozmaicone.
Zachęcone sukcesami dzieci, na wspinanie dość szybko dały się namówić także Edyta i Monika, które całkiem sprawnie wdrapały się na dość długą, 15-metrową drogę.
No i w zasadzie tak nam minęła niedziela. Wspinaliśmy się od Turni Kursantów aż po Złomiskową, zrobiliśmy kilkanaście dróg, zostaliśmy pogryzieni przez tysiące komarów, a większość z nas nabyła trochę opalenizny (niekoniecznie z premedytacją). Dzieciom ochota do wspinania nie przeszła, wręcz przeciwnie, już nie mogły się doczekać kolejnego wyjazdu! Zatem do następnego razu!