Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Wakacje się kończą, więc na samą myśl zapadam na depresję. Dlaczego normalni ludzie się z tym godzą – nie mam pojęcia. Moja dusza perwersyjnego buntownika z wyboru się z tym nie godzi. Ja waszych państwowych wakacji nie uznaję, ja za przeproszeniem się na nie wypinam i niech mnie całują, gdzie słońce nie dochodzi. Jedziemy na wakacje i basta! A gdzie? A kurde wszystko jedno, byle daleko!
– Karkonosze? – pyta Kasieńka.
– A co tam jest? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
– Podobno jakieś góry.
– A nocleg mamy? Pogoda będzie?
– Nic nie mamy.
– To idealnie. Ja nic nie mam, ty nic nie masz, to w sam raz tyle, żeby wyszedł z tego fajny wyjazd!
Wyjeżdżamy w nocy i docieramy w te Karkonosze o świcie. Ledwie coś widać, ale góry rzeczywiście jakieś są. Analizujemy przypadkowo znalezioną mapę i odkrywamy, że jesteśmy w Szklarskiej Porębie. Jak się okazuje, jest to stolica Polski. Co prawda tylko w zimie i tylko w Trójce, ale jednak stolica. Przyjmujemy, że to, co wystaje więcej nad ziemię, to są góry i zaczynamy iść przez miasto w ich kierunku. Zapytać się nie ma kogo, bo choć stolica, to widać o tej godzinie jeszcze śpi. Przy Wodospadzie Kamieńczyka jesteśmy pierwsi i musimy czekać na pracownika parku, żeby skasował od nas odpowiednią opłatę i wręczył kaski. Czas wykorzystujemy na pierwsze śniadanie. Pod gołym niebem zawsze smakuje lepiej niż w domu!
Z uwagi na Dusię mamy duży zapas czasu, ale na szczęście dziewczyna idzie dzielnie. Prawdopodobnie dlatego, że użyłem bardzo brzydkiego podstępu. Przed wyjazdem wziąłem ją na bok i mówię:
Dusiu, jedziemy w góry, chcesz jechać z nami?
– Taaaaak.
– Ale wiesz, tam będzie trzeba chodzić dużo na nogach, na pewno chcesz?
– Tak.
– To poczekaj, ja sobie to na wszelki wypadek nagram na wideo. Obiecujesz, że nie będziesz marudzić, że bolą Cię nogi?
– Nie będę. Nawet jak mnie będą bolały, to nic nie powiem.
– Możesz powiedzieć, że Cię bolą, ale raz i z uśmiechem, a i tak będzie trzeba iść dalej. Rozumiemy się?
– Tak!
No i poszliśmy, a Dusia bez żadnego problemu, o własnych siłach weszła na Szrenicę. Cały czas była uśmiechnięta, nawet gdy mówiła, że bolą ją nogi. I nie miała nic przeciwko temu, żeby odrobinę wycieczkę przedłużyć i ze szczytu podejść jeszcze pod Trzy Świnki! Da się? Da.
W międzyczasie szukaliśmy jakiegoś najtańszego noclegu. Znaleźliśmy nie tylko bardzo tani, ale naprawdę bardzo przyjemny drewniany pensjonat. Mało tego, wszystko wskazuje na to, że dostaliśmy w nim najlepszy możliwy pokój.
Może nie powalał wyposażeniem i wystrojem, ale miał najprawdziwszy wykusz, na którym picie porannej i wieczornej herbaty było nieprawdopodobnie przyjemnym akcentem dnia. Kasia i Jerem do dzisiaj wspominają go jako jeden z najprzyjemniejszych noclegów, jakie udało nam się znaleźć!
Pogoda się trochę popsuła, ale na spacer po Szklarskiej Porębie wystarczy, w końcu z cukru nie jesteśmy, wystarczy gummimantel i heja.
Jako wierni słuchacze Programu Trzeciego Polskiego Radia odwiedzamy oczywiście Skwer Radiowej Trójki, a potem bardzo przyjemnym szlakiem docieramy do wodospadu Szklarki przy schronisku Kochanówka. Nie wiem, czy to tylko nasze spostrzeżenie, ale uznajemy, że ze wszystkich schronisk w polskich górach, w jakich nasza noga stanęła, jest to przybytek zdecydowanie najgorszy. Miejsce urocze, ale od schroniska radzimy się trzymać z daleka, przynajmniej do czasu aż zmieni się jego zarządca.
W drodze powrotnej odwiedzamy Jelenią Górę, po której urządzamy sobie spacer, oczywiście urozmaicony pysznymi, rzemieślniczymi lodami. Potem jeszcze tylko przystanek w Śliwicach i obieramy kurs na dom. Szkoda, że to już koniec, ale wracamy na pewno z poczuciem, że bardzo przyjemnie i pożytecznie ten czas wykorzystaliśmy!