Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Jesień powoli ma się ku końcowi, dni coraz krótsze i zimniejsze, a po tej pięknej, złotej, polskiej nie został ślad. Zrobiło się przygnębiająco-nostalgicznie, a energię skądś brać trzeba. Wybraliśmy się więc z Michałem na skały. My wspinać, a Michał trenować przed jakimś biegiem.
To ciągle jeszcze jesień, ale zima już puka do drzwi, a na chodnikach bieli się pierwszy śnieg. Mama Kasi odstępuje nam jakieś niepotrzebne bilety, więc w ramach szukania darmowych rozrywek idziemy na spacer do groty solnej.
Ponoć, gdy Bóg zamyka drzwi, to jednocześnie otwiera okno. Nie wiem, co by na to powiedział Stefan Hawking, ale empiria wskazuje, że coś w tym jest. Przed nami otworzył się między innymi Kraków, a zwłaszcza wszystkie oddziały Muzeum Historycznego. Nie ukrywam, że każda wizyta w stolicy dawnego królestwa dobrze wpływa na moje samopoczucie. Może to niepisane konsekwencje Newtonowskiego prawa powszechnego ciążenia, bo tutaj jest mi jakoś lżej niż w Tychach. A może po prostu przypomniały mi się beztroskie czasy licealne, gdy byłem w Krakowie bardzo częstym gościem? Tak czy owak, spędzamy tutaj kolejny cudowny dzień.