obywatel WuWu – strona domowa

Boliwijska Pampa, czyli błogość

Wreszcie nie trzesieCalle G. Busch

Nareszcie stoimy twardo na ziemi! Już zapomniałem, jak to jest, kiedy nie trzęsie! To była najgorsza podróż w moim życiu... Idziemy do biura i prawie natychmiast znowu lądujemy w dżipie! Oni chyba serca nie mają! Moje cztery litery nie doszły jeszcze do siebie, a mamy przed sobą kolejne 3 godziny do Santa Rosa!

Witamy na pampieTzw. drogaKonnoTzw. drogaWstęp tylko z czystymi zębami

Co tu dużo gadać, droga wygląda bardzo podobnie, a dżip (choć trudno w to uwierzyć) jest jeszcze mniej wygodny niż autobus! Mijamy samochody, które utknęły w „drodze”, potem szlaban (wjazd kosztuje 60B) i w końcu docieramy do Santa Rosa. Tutaj kończy się droga, a z drogą kończy się cywilizacja. Myjemy zęby i wsiadamy na wąską łódkę napędzaną silniczkiem. Ławeczka może i twarda, ale w rzece przynajmniej nie ma dziur! Błogość! Cztery litery odpoczywają, słoneczko świeci, widoki bajeczne... Błogość!

DrzewoPampa
SzczepanNikePampaW objęciachA wy tu czego?
Nasza gwiazdaSunset bar

Tutaj już nie liczę czasu, więc nie wiem, ile zajęła nam droga do miejsca noclegu. Zostawiamy rzeczy i płyniemy oglądać zachód słońca. Gdy tylko słoneczko schowało się za horyzontem, komary zaczęły niemiłosiernie ciąć! Repelent nie działa za dobrze, całe szczęście mam długie spodnie, długi rękaw i jakąś moskitierę na twarzy. Nie jest to oczywiście zbyt przyjemne, bo jest gorąco, ale zjedzenie żywcem przez komary nie jest lepsze. Przy tych komarach-ludożercach wszystkie anakondy świata się chowają!

Na miejscu poznajemy Julię, a właściwie to ona nas poznaje i pyta, czy jesteśmy Polakami. Okazało się, że jej rodzice są polskimi dyplomatami i większość życia spędziła w Chile. Mówi z bardzo wyraźnym akcentem, a Ćhile wymawia w tak niesamowicie miękki sposób, że można się zakochać. Trzeba uciekać pod moskitierę! Buenas Noches.

PampaKsiężyc nad pampaJuliette - Polka z Chile
* * * * *

Rano wstajemy o świcie, żeby zobaczyć wschód słońca! Trzeba przyznać, że warto. Potem wracamy do obozu na śniadanie. Jest pyszne, jak zresztą wszystkie posiłki tutaj! Ku naszemu zdziwieniu docenia to nawet kajman, który razem z nami mieszka! Nie ma się co bać, Ricardo (bo tak ma na imię) jest wegetarianinem. No może nie całkiem, bo czasem zje jakiegoś hamburgera, ale zdecydowanie preferuje kuchnię włoską! Patrzcie sami jaki pieszczoch! Prawie jak kotek... Tyle że zielony.

Wschód słońca na pampieWschód słońca na pampie
Ricardo - gwiazda wybiegówGrzeczny RicardoRicardo wegetarianinPampaRobak
Kąpiel z delfinami (jak byście nie zauważyli to delfin w lewym-górnym rogu)Kąpiel z delfinamiDoktor

Po śniadaniu płyniemy w miejsce, gdzie nasz przewodnik spodziewa się zobaczyć anakondę. Nie bardzo wiem, po co tyle zachodu. Po godzinie deptania po bagnach, po jakimś tysiącu ugryzień, że o upale i wilgoci nie wspomnę, wracamy na łódź. Nie, nie widzieliśmy anakondy, ale drodze spotkaliśmy delfiny, z którymi nie omieszkaliśmy się wykąpać. Nie można było tak od razu?

Po obiedzie kładę się na chwilę w hamaku, ptaszki pięknie śpiewają i jest tak przyjemnie, że sam nie wiem, kiedy zasypiam... Takie wakacje rozumiem. BŁOGOŚĆ! Po jakiejś półtoragodzinnej drzemce wypływamy znowu na rzekę, docieramy do miejsca, gdzie często kręcą się delfiny i znowu się z nimi kąpiemy. B Ł O G O Ś Ć!

RobakJa w hamaku, czyli błogość
Przyjaciele z IRAPtaszekPtaszekDrzewoPampa
Sunset BarSunset Bar

Wieczorem płyniemy do Sunset Bar. Jak sama nazwa wskazuje, płyniemy pić piwo i oglądać zachód słońca. A że zachód słońca piękny to pijemy dwa piwa, a trzecie bierzemy na wynos. Po drodze ponosi nas nasza ułańska fantazja i zaczynamy śpiewać szanty i nie tylko. Wtóruje nam nasz Irlandzki przyjaciel. Przeklina jak szewc: fucking british, fucking anything, lecz w jego ustach i z tym irlandzkim akcentem brzmi to zaskakująco niewulgarnie. Niech żyje wolna Irlandia! Na ostatnich zdjęciach Pampa nocą po trzech piwach...

Sunset BarZachód słońcaZachód słońcaNoc na pampie
* * * * *
Ricardo i DoktorRicardoSzczepanPampa
WitekWelcome Indigena Tours

Rano jemy pyszne śniadanie (Ricardo oczywiście też), a następnie po raz ostatni pływamy po rzece. Po obiedzie wracamy do Santa Rosa. Jak Wam się podobała pampa? Zaręczam, że w rzeczywistości (nie licząc komarów!) jest jeszcze piękniej niż na zdjęciach!

PampaLuisŻółwSanta RosaSanta Rosa

W Santa Rosa czekamy na naszego dżipa. Czekamy. Zaraz obok powstaje bardzo solidny dom, pewnie będzie tutaj hotel, albo coś innego dla turystów. Czekamy. Szczepan wyciąga skądś jakiś zdezelowany rower i zaczyna się zabawa. Gdybym był Indianinem, pomyślałbym, że w Polsce nie ma rowerów!

Doktor i RobakSzczepan walczy o przetrwanieDoktor i Szczepan
Szczepan na swym dzielnym rumakuDoktor i Szczepan - pierwsza krewDoktor

W końcu obaj nasi błędni rycerze rozpoczęli pojedynek na śmierć i życie! I pewnie skończyłoby się to śmiercią jednego ze śmiałków, bo walka zaiste zacięta była, ale bogowie się zlitowali i zesłali na ich rozpalone głowy deszcz! Pojedynek zakończył się zatem bez rozstrzygnięcia.

Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co oznacza taki deszcz dla boliwijskiej drogi. Tym razem odcinek Santa Rosa – Rurrenabaque zajął nam... 8.5 godziny! Na miejscu byliśmy dopiero o 23:30! Po drodze dżip, który jechał przed nami, zakopał się w błocie i pomagaliśmy go wyciągać. Pchaliśmy, stojąc boso po kolana w błocie! Możecie sobie tylko wyobrazić, jak potem wyglądaliśmy. W dżipie już czekały na nas roje komarów, sufit był od nich po prostu czarny! Nie było nawet sensu ich zabijać! No i jeszcze te cztery litery... Wszystkie atrakcje w cenie.

Jedna jaskółka wiosny nie czyni...Santa Rosa

Notice: Undefined index: STATrad in /home/kriton/domains/obywatel.libertas.pl/public_html/obywatel.php on line 115
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.