Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
W październiku zapadłem na poważne zapalenie ucha, w efekcie czego doznałem perforacji błony bębenkowej, a chyba i jakiegoś zapalenia błędnika, bo potrafiłem tracić równowagę bez wspomagania się napojami wyskokowymi. Dojście do siebie zajęło mi kilka tygodni (w uszach piszczy mi do dziś), a do zawodu budowlańca amatora mogłem wrócić dopiero po świętach. Po kilku dniach pracy doszedłem do wniosku, że właściwie powinienem zburzyć wszystkie ściany, skuć wylewki, wyrwać wszelkie kable i rury... Chyba jednak zejdzie mi z tym remontem dłużej niż miesiąc... Majeczko, nie masz ochoty czegoś zdemolować?
Praktycznie każde popołudnie spędzam na budowie, odrywając stare PCV, zeskrobując resztki kleju, wyrywając kable i załamując się tym, co odkrywam pod spodem. Po całym tygodniu w brudzie, smrodzie i kurzu łikend na śniegu wydaje się pobytem w raju. Biało, czysto, pachnące zimą powietrze, trzeszczący śnieg... I jak tu nie kochać takiej zimy? Oczywiście białej zimy!
19 lutego warunki meteorologiczne były na tyle sprzyjające, że w ramach relaksu pojechaliśmy na kilka godzin do Rzędek. Tam zastajemy resztki śniegu i nie do końca zadowalające temperatury, ale mimo wszystko udaje nam się kilka wejść zaliczyć. Jednak chyba wskutek różnych przykrych zdarzeń jestem trochę rozregulowany. Co prawda liny nie zapominam, ale o soczewkach i odpowiednim ubraniu już tak. Jadę w skórze, dżinsach, bez czapki i rękawiczek, które przecież przy asekurowaniu by się przydały. Byle do wiosny! Nie tylko tej astronomicznej.