Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Przychodzi łikend i psuje się pogoda. Norma. W Wilkowicach wita nas deszcz, ale z drugiej strony, zawsze to parę dni na wsi. W mieście wiewiórki nas nie odwiedzają, w mieście nie narąbię drewna... Zaraz, przecież ja nigdy dotąd nie rąbałem drewna! Wstyd! Gdzie jest siekiera? A masz może większą? O, jest szlifierka? No to do dzieła!
Wyglądam jak drwal, pół nagi stoję z siekierą w deszczu, a nikogo to nie interesuje (brak zdjęć). No trudno. Do dzieła! I raz, i dwa, trzy... Ki diabeł? Na filmach wyglądało to trochę łatwiej. Co to za drzewo?! Buk! Przez półtorej godziny nie narąbałem nawet kubika! A mokry byłem, jakbym narąbał ze cztery. Mówię Wam, telewizja kłamie.