Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Wschód słońca pierwszego sierpnia wita nas już na wyspach. Pod osłoną nocy przeprawiliśmy się do Anglii i jesteśmy gotowi do ataku. Po drodze z Dover mieliśmy tylko dwie przygody. Najpierw po zatankowaniu okazało się, że z powodu remontu nie da się z powrotem wjechać na autostradę w interesującym nas kierunku, co trochę nas zbiło z tropu. Potem przed wjazdem do tunelu przypomniałem sobie, że nie mam jeszcze drobnych. Nie znając za bardzo tutejszych zwyczajów, postanowiłem ich na wszelki wypadek poszukać lub przynajmniej zasięgnąć języka. Teraz już wiem, że w nocy przejazd jest bezpłatny. Wtedy ledwie odszedłem trzy metry od samochodu, a naskoczył na mnie jakiś nadpobudliwy Anglik, że mam jechać, bo blokuję ruch. Nie wiem jak, bo stanąłem z boku, bramek było chyba z dziesięć, a jechało może 5 samochodów na minutę. Pewnie był to przykład słynnego angielskiego humoru.
Pomimo lewostronnego ruchu dotarliśmy do Oli i Wojta bezpiecznie. Czas na zwiedzanie! W planie miałem wyruszyć około dziewiątej, nie za wcześnie, żeby załapać się na tańsze bilety po godzinach szczytu (off-peak). Logistycznie trochę nas to jednak przerastało i codziennie zaliczaliśmy mniejszą lub większą obsuwę. Częściej większą.
Gdy wszyscy byli już gotowi, zadzwoniłem, by zamówić taksówkę. Szybko okazało się, że angielskiego jednak nie znam, a w każdym razie londyńskiego. Facet w słuchawce wydawał co prawda jakieś dźwięki, ale przypominało to raczej płytę puszczoną od tyłu. Dopiero gdy poprosiłem, by mówił wolniej, udało mi się zrozumieć, że pyta gdzie będzie kurs. Uff... Railway station. Kupno biletu u przesympatycznego kasjera poszło już znacznie sprawniej i po godzinie oraz jednej przesiadce dotarliśmy na Trafalgar Square.
Jak widać, pogoda dopisała, było słonecznie i bardzo ciepło. Z drugiej strony nie aż tak upalnie, żeby nie dało się wytrzymać. Chwilę posiedzieliśmy na placu pod fontanną, zaopatrzyliśmy się w prowiant i ruszyliśmy dalej w kierunku parlamentu, robiąc sobie po drodze kilka zdjęć. W końcu bycie turystą zobowiązuje.
Na chwilę zatrzymaliśmy się przy Koszarach Straży Konnej, gdzie zupełnie przypadkiem trafiliśmy na zmianę warty, czym oczywiście Jeremi był zachwycony. Później rzuciliśmy okiem na leżący po drugiej stronie budynku plac defilad i wróciliśmy na Whitehall. Przeszliśmy obok słynnej na całym świecie Downing Street 10, gdzie tradycyjnie urzęduje premier Wielkiej Brytanii i w końcu doszliśmy do Pałacu Westminsterskiego oraz leżącego naprzeciw opactwa.
Następnie poszliśmy przez park w stronę Pałacu Buckingham (niestety zapomnieliśmy się umówić odpowiednio wcześnie z królową, więc nie było jej w domu) i zataczając koło, wróciliśmy na Trafalgar Square. Zajęło nam to oczywiście więcej czasu, niż zaplanowałem. Minął już prawie cały dzień, a przecież chciałem jeszcze wejść do Galerii Narodowej, którą zamykają za godzinę! Najwyżej nas wyrzucą. Good night.
Zamawianie taksówki drugiego dnia poszło znacznie sprawniej, bo wiedziałem już, o co pyta mnie dyspozytor, co wcale nie znaczy, że rozumiałem bełkot, który z siebie wydawał. Miałem za to okazję do zemsty. Tym razem dodatkowo postanowił zapytać mniej o nazwisko, więc grzecznie się przedstawiłem, czym wywołałem po drugiej stronie efektowną konsternację. Po kilku próbach dyspozytor poprosił o przeliterowanie: double u, aj, ti, ou, el, di, and surname: double u, aj, i, es, zi, si, zi, i, kej. Po drugiej stronie słuchawki cisza. Chyba gościa zamordowałem, ale sam przecież chciał! W końcu zdołał nabrać powietrza, usłyszałem krótkie łał i że taksówka będzie za pięć minut.
System transportu w Londynie działa jak w szwajcarskim zegarku, więc bez trudu i bez żadnego błądzenia trafiam wszędzie, gdzie chcę. Dzisiaj na początek coś dla dzieci, zwłaszcza dla Jeremiego, czyli londyńskie Muzeum Historii Naturalnej, w którego holu stoi ogromny diplodok. A to nie koniec atrakcji! Ekspozycja jest tak bogata, że spędzamy tu kilka godzin, a i tak mam świadomość, że nie wszystko widzieliśmy!
Niestety nie udało nam się także skorzystać z jednej z największych atrakcji muzeum, tzn. symulatora trzęsień ziemi, który akurat był w remoncie. Wygląda na to, że będziemy musieli się tu jeszcze kiedyś wybrać.
Szkoda, że muzea otwarte są tak krótko, znowu zabraknie nam dnia. Idziemy jeszcze do mieszczącego się naprzeciwko Muzeum Wiktorii i Alberta. Mógłbym w nim spędzić cały dzień, a do zamknięcia pozostała tylko godzina. Zmęczone chodzeniem dzieci siadają na ławce, a ja idę zobaczyć tyle, ile jeszcze się da. No nic, tutaj to już na pewno muszę kiedyś wrócić na dłużej! Good night.
Kontynuujemy zwiedzanie największych muzeów Londynu. Dzisiaj czas na Muzeum Nauki. Rzucam oko na mapę i już wiem, że będzie ciężko! Jak można to wszystko obejrzeć w ciągu jednego dnia?! To się nie może udać. Nie spać! Zwiedzać!
Ekspozycja jest ogromna, są stare maszyny parowe, samochody, samoloty i pojazdy kosmiczne z makietą starterkowego flagowego okrętu Enterprise włącznie! Są różne urządzenia poukładane chronologicznie, tak że można prześledzić, jak np. na przestrzeni wieków zmieniało się żelazko. Jest miejsce, gdzie można na własnej skórze przekonać się, jak trudno wykonuje się niektóre czynności w grubym skafandrze kosmicznym albo pobawić się różnymi elektronicznymi zabawkami, np. grając na przedziwnych instrumentach.
Korzystając z tego, że tym razem udało nam się wybrać trochę wcześniej, a muzea, o których pisałem, są praktycznie drzwi w drzwi, po raz kolejny udajemy się do Muzeum Wiktorii i Alberta. Tym razem dzieci mimo zmęczenia zwiedzają razem ze mną. Wprawdzie Jeremi ciągle narzeka na bolące nogi, ale odpocząć nie chce, bo mógłby przecież coś przegapić! Cieszę się bardzo, że się rozumiemy!
Tradycyjnie już Jeremi wybiera swoje ulubione obrazy, znacznie mniej uwagi przywiązując np. do rzeźb, a już zupełnie nudząc się taką, powiedzmy, kopią kolumny Trajana. Ale obrazy podziwia i chętnie opowiada, co mu się w nich podoba.
Czas się kończy i powoli, choć stanowczo, zwiedzający są wyganiani z muzeum, a kolejne sale zamykane. A może na koniec wybralibyśmy się jeszcze na Piccadilly Circus? A może jeszcze krótki spacer przez Soho i China Town? Gdy wysiadamy z pociągu w Elstree, jest już zupełnie ciemno. A więcej o Londynie oczywiście w libertasowym przewodniku:
Kolonia, czyli katedra, kościoły romańskie, czekolada i zoo (65 zdjęć)
Kolonia – Bruksela – Calais (27 zdjęć)
Westminster, dinozaury i Muzeum Nauki, czyli dotarliśmy do Londynu! (56 zdjęć)
Camden i Muzeum Brytyjskie, czyli Londynu ciąg dalszy (40 zdjęć)
Hamleys, City i Beachy Head, czyli jeszcze raz Londyn (44 zdjęcia)
Aysgarth i York, czyli przybywamy do Yorkshire (39 zdjęć)
Wrzosowiska, Tan Hill i Opactwo Fountains (59 zdjęć)