Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
No i po urlopie... Dobrze jednak byłoby zafundować sobie jeszcze jakąś atrakcje, żeby powrót do rzeczywistości odwlec w czasie możliwie najbardziej. Na jeden dzień zawinęliśmy do Łagowa – wioski, która kusi malowniczym położeniem na przesmyku pomiędzy jeziorami Łagowskim i Trześniowskim.
Pogoda nie pozwalała niestety na pływanie po jeziorze, ale nie była aż tak zła, żeby zupełnie sparaliżować nasze plany. Odwiedziliśmy zamek joannitów, a właściwie stary park położony za zamkiem. Wrażenie robią bardzo stare drzewa o imponujących rozłożystych koronach, które nawet przez chwilę dały nam ochronę przed deszczem. Ten niestety nie przechodził, postanowiliśmy więc przeczekać go w zamkowej kawiarni, zresztą bardzo przyjemnej i niedrogiej. Weszliśmy też na wieżę, z której roztacza się panorama na wieś i otaczające ją jeziora.
Gdy przestało padać rozpoczęliśmy spacer brzegiem jeziora. Początkowo ścieżka była szeroka i bardzo przyjemna, tak że przez chwilę miałem nawet ambitny plan, by obejść jezioro dookoła. Z wózkiem nie jest to jednak takie proste, a podczas deszczu staje się doświadczeniem wręcz ekstremalnym. Powalone drzewa blokujące ścieżkę i błoto, czasem wręcz bagna, a ostatecznie deszcz, skutecznie przekonały nas do rezygnacji z tego pomysłu. Jednak nawet gdy postanowiliśmy zboczyć ze ścieżki w kierunku Jemiołowa, droga nie okazała się łatwiejsza... Gdy omijaliśmy jedno powalone drzewo, okazało się, że zdecydowanie brakuje mi na wyposażeniu maczety! Naprawdę nie wiem, jakim cudem wyszliśmy z tej dżungli cało!
Łagów to na pewno bardzo urocze miejsce, zwłaszcza przy pięknej pogodzie. Skromny jeden dzień spędzony tutaj nie pozwolił może się w pełni tym miejscem nacieszyć, ale z pewnością zachęcił, by kiedyś tu wrócić. Tymczasem kontynuujemy powrót do domu. Przejeżdżając przez Świebodzin, odwiedzamy największy na świecie pomnik Chrystusa Króla, a Jeremi dokonuje przy tym ciekawego odkrycia – z tyłu pomnika znajdują się... drzwi do Jezusa.
Przed nami cały dzień, a do domu zaledwie kilka godzin autostradą. Może więc jeszcze jedna wycieczka? Postanowiłem nadłożyć trochę drogi i odwiedzić położony na granicy polsko-niemieckiej Park Mużakowski.
Rozległy park znajduje się po dwóch stronach granicznej Nysy Łużyckiej i jest największym parkiem w stylu angielskim w Polsce. Zajmuje ponad 700 ha powierzchni, z czego większość, bo 522 ha po polskiej stronie. Po drugiej stronie znajdują się za to zabudowania, w tym pałac.
Park został założony przez Hermana Ludwika Henryka von Pückler-Muskau, który w 1811 roku odziedziczył w Muskau posiadłość. W 1815 roku napisał do mieszkańców list otwarty, prosząc o pomoc przy założeniu parku w stylu angielskim. W ciągu kolejnych lat przemodelowano teren, nasadzono tysiące drzew, wytyczono alejki, zbudowano mosty. Prace na tak ogromną skalę pochłaniały jednak majątek i ostatecznie książę zmuszony był sprzedać posiadłość jeszcze przed ukończeniem tego bardzo ambitnego planu. Kolejny właściciel – książę Fryderyk Niderlandzki – kontynuował tworzenie parku aż do swojej śmierci w 1881 roku. Potem pałeczkę przejęła rodzina von Arnim, która opiekowała się parkiem aż do II wojny światowej, podczas której zniszczeniu uległa duża część zabudowań, w tym zamek i dwa mosty. W 1945 roku właściciele zostali wysiedleni, a park przecięty granicą.
Po wojnie zapewne niszczał. Nie udało mi się dowiedzieć, kiedy rozpoczęto odnawianie parku i zabudowań, ale pamiątkowy kamień przywrócono w 1991 roku, więc może prace rozpoczęto dopiero po zjednoczeniu Niemiec? Obecnie Park Mużakowski jest jednym z najznamienitszych przykładów sztuki parkowo-ogrodowej w Europie, a w 2004 roku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. I tym światowym akcentem tę wakacyjną relację kończę.