Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Maja ucieka przed aparatem jak przed ogniem, aż trudno uwierzyć, że kiedyś było zupełnie inaczej. Teraz radość z pozowania czerpie Dobrawa, która pręży się do obiektywu jak prawdziwa modelka, a czasem wręcz sama doprasza się uwagi fotografa!
Święta tradycyjnie spędzamy u rodziców. Ten sam stół, ta sama zastawa, identyczna zawartość talerza. Tradycja. Życzenia, zapach białego barszczu... Tylko dzieci coraz większe.
A drugiego dnia świąt poszliśmy na świąteczny spacer. W tym roku dopisała naprawdę piękna, wiosenna pogoda, więc siedzenie w domu byłoby grzechem! Zwłaszcza że ile w końcu można jeść?! A na stole wszystko takie smaczne! Naprawdę lepiej wyjść, żeby człowieka nie kusiło!
Dzieci biegały, dokazywały, przewracały się, obcierały do krwi, chlapały wodą, chłostały jakimiś miziu-miziu (to chyba japoński wynalazek), wymachiwały kijami, omal nie wyłupując sobie oczu... Ot, takie typowe dziecięce zabawy... Zresztą, jak widać na zdjęciach, przykład szedł z góry!