Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Wiosna w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie. Jest 8°C, świeci słońce, prawie nie ma wiatru. Trawa może nie nabrała jeszcze intensywnie zielonej barwy, a drzewa jeszcze nie wypuściły listków, ale śniegu już ewidentnie nie ma. Kasia – moja nowa partnerka – mówi, że jest styczeń, a dokładnie 6. dzień stycznia, ale przecież gołym okiem widać, że wiosna, a skoro wiosna to marzec i najwyższy czas zacząć sezon wspinaczkowy Anno Domini 2014. Rano było mgliście i zimno, ale Kasia stawiła się na parkingu punktualnie z ciepłą herbatą w termosie. Na miejscu dołączyli do nas Piotrek z Eweliną. Okazuje się, że nie tylko my poczuliśmy wiosnę, bo poza nami jest jeszcze kilka wspinających się par.
Kasia jest na skałach po raz pierwszy, ale radzi sobie świetnie, więc wkrótce prowadzi swoje pierwsze drogi. Piotrek wspina się dłużej niż ja (choć z przerwami), więc też bez problemu pokonuje wszystkie trudności i wszyscy zaliczamy siedem dróg od trójek po szóstkę.
Ostatnią drogę, powiedzmy, że deserową, robimy już tylko na wędkę, zmęczenie daje nam się we znaki, mocniejszy wiatr chłodzi jakby bardziej zgrabiałe ręce, a zachodzące słońce ogrzewa już znacznie skromniej. Czas się zbierać. No ale dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie i wykorzystaliśmy aż do ostatniego promyka, więc niedosytu nie ma, a sezon dopiero się zaczyna! Oj, jak się pięknie zaczyna! Do następnego razu!