Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Śnieg się topił w błyskawicznym tempie i gdy wszystkim się już wydawało, że idzie wiosna... przyszła zima. I to jaka. Gdy przyjechaliśmy do Wilkowic, przed domem zalegało ze 30 cm świeżego śniegu! Nie no, śnieg leży i się marnuje! Tak być nie może. Maja, Jeremi, ubierać się! Idziemy ulepić największego bałwana na świecie!
Każdy z nas miał utoczyć jedną kulę. Ja zabrałem się za największą. Śnieg lepił się znakomicie i wkrótce okazało się, że moja kula jest tak ciężka, że nie jestem w stanie jej wtoczyć na niewielką górkę, gdzie bałwan miał stanąć! Ambicje miałem większe, ale skoro nie mamy dźwigu, to musimy się zadowolić tytułem największego bałwana we wsi! Z pomocą Mai udało mi się ustawić największą kulę, a następnie razem ustawiliśmy na niej kolejne. Potem jeszcze tylko prace wykończeniowe i voila! Największy bałwan we wsi! I jaki do mnie podobny! Nawet okulary ma okrągłe.