Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
No i jesteśmy w Lutczy! Mam ogromny sentyment do tego miejsca, do tego domu. Bardzo lubię tu przyjeżdżać i zresztą w miarę możliwości staram się tu regularnie bywać. Tym razem były tu również Edytka i Agatka, więc zrobił się prawie taki mini zjazd rodzinny!
Może nie zebrało się nas tu tylu, co w 1984 roku, ale i tak było nas całkiem sporo! Kto wie, może za trzydzieści lat nasze dzieci będą tu sobie robiły pamiątkowe zdjęcie ze swoimi dziećmi?
Agatka z rodziną nie mogli zostać dłużej i następnego dnia ruszyli na Śląsk. A ja siedząc przy śniadaniu, zacząłem zastanawiać się, ilem to wcześniejszego wieczoru był wypił, że mną tak buja. A nie, to jednak nie kwestia alkoholu. To krzesło. Właściwie wszystkie strasznie się bujają, a jedno w ogóle nie trzyma się już kupy. No to trzeba coś z tym zrobić! Trochę czasu zajęło mi odgruzowanie strugnicy, a następnie skompletowanie i naostrzenie kilku podstawowych narzędzi.
Nie znalazłem kazeiny, ale u Zosi w sklepie kupiłem wikol oraz wkręty i zabrałem się ochoczo do roboty. Usunąłem stare, zardzewiałe i wkręcone byle jak wkręty, oczyściłem miejsca połączeń, zakołkowałem ubytki i złożyłem wszystko z powrotem do kupy. Pewnie zajęło mi to więcej czasu, niż powinno, ale co tam... Zabawa była przednia! Na starość zostanę stolarzem!
Następnego dnia pojechaliśmy do Niebylca na nasz wehikuł czasu (ze smutkiem odnotowuję, że po raz pierwszy bez Mai), a potem na lody do Strzyżowa. Trochę się tu pozmieniało i raczej nie na lepsze, przynajmniej według mnie. Kiedyś było tu chyba więcej drzew dających cień, więcej trawy, zieleni. Teraz jest betonowa pustynia z kilkoma miejscami na kwiatki, brzydką fontanną i praktycznie bez choćby kawałka cienia. Pewnie miało być nowocześnie i europejsko. No nie wiem, mnie się nie podoba, lody się topią, słońce nas pali. Uciekamy.
W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze oba luteckie cmentarze, zapalamy znicze. Sprzątać nie ma czego, nawet najstarsze groby bardzo zadbane, mimo że moi pradziadkowie zmarli przecież dawno, dawno temu, na długo, zanim się urodziłem.
Przyjechała ciocia Teresa z wnukami, więc po południu znowu zebrała się całkiem spora banda dzieciaków chętnych do zabawy. Cóż, nie jest łatwo zebrać na raz taką ilość dzieci w kupie i jeszcze zmusić, żeby przez chwilę stały w miarę nieruchomo, ale się udało i zdjęcie pamiątkowe jest!
I tak wakacje dobiegają końca. Jeszcze tylko łikend i dzieci wrócą do szkoły, a ja do pracy. Cóż, mam nadzieję, że do Lutczy wrócimy za rok!