Kronikarskie ciągoty odziedziczyłem najwyraźniej po tacie, z wiekiem doszła potrzeba pamięci i może naiwna próba jej ocalenia. Zapisana światłem pamięć o mojej rodzinie sięga roku 1934 roku. Zapraszam...
Nareszcie urlop! Jeszcze wczoraj byłem w pracy, a dzisiaj moczę kości w słonej wodzie. To współczesne tempo życia mnie wykończy! Do Grzybowa dojechaliśmy rekordowo szybko, bo w niecałe siedem godzin, ale na wschód słońca nie zdążyliśmy. Szkoda. Na plaży byliśmy parę minut po szóstej i oczywiście praktycznie z biegu wskoczyliśmy z Jeremim do wody, zaliczając powitalną kąpiel w morzu. Dziewczyny bąkały coś pod nosem, że za zimna. No ale przecież woda w morzu musi być zimna. Gdyby była ciepła, to bym się przecież w upał przez całą Polskę aż tutaj nie tłukł!
Bardzo lubię ten nasz Bałtyk, ale w tym roku zdecydowanie zabrakło mi jakiejś poprzedzającej plażowanie włóczęgi. Jakiegoś chodzenia po górach, zwiedzania, czegoś, by się zmęczyć, żeby potem tym większą przyjemność z całodziennego nic-nie-robienia czerpać. Bez sensu. No ale przynajmniej pogoda jest dobra. Powiedziałbym nawet, że rekordowo dobra, bo przez cały nasz pobyt pada tylko raz i to w nocy.
Przez kilka dni była z nami Maja, ale potem odstawiliśmy ją na obóz sportowy. Oj, wylatuje mi najstarsza ptaszyna z gniazda! To chyba pierwsze wakacje, których z nami nie spędzi. Na pocieszenie zostają te mniejsze dzieci. Może i są małe, ale za to zdecydowanie głośniejsze!
Bawiąc się z Dobrawą w robienie piaskowych bab, poznaliśmy Bruna i jego mamę – Anię, a następnie Juliusza i Tymona. Nasi plażowi sąsiedzi okazali się bardzo sympatyczni, więc dzieci miały się z kim bawić, a my z kim pogadać.
Kiedy zażywaliśmy krzepiącej kąpieli w orzeźwiających wodach Bałtyku, pewien mały sabotażysta wyciągał śledzie z niewielkiego namiotu naszych sąsiadów. Dobrze, że daleko nie odfrunął. Namiot, nie sabotażysta.
Siedzę na gorącym piasku, piję piwo, bezalkoholowe oczywiście;), bo chociaż żyjemy podobno w wolnym kraju, to picie prawdziwego piwa na plaży jest nielegalne(!) i myślę sobie, że te golasy to jednak jakiś inny, sympatyczniejszy „sort” ludzi. Uśmiechnięci, otwarci, dowcipni... Po dwóch dniach znajome twarze mówią nam już z uśmiechem „dzień dobry” i „do widzenia”, a pewna starsza para żartuje: „dlaczego dzisiaj tak późno? Odnotowujemy państwu spóźnienie!” Nie wiem, z czego to się bierze. W każdym razie z moich obserwacji wynika, że świat bez ubrań byłby zdecydowanie przyjemniejszym miejscem do życia. I parafrazując Bareję, aż prosi się, żeby do najlepszych lokali wpuszczać tylko ludzi zupełnie rozebranych, w myśl zasady, że klient bez ubrania jest mniej awanturujący się!
No ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Ledwie się poznaliśmy, a już trzeba się żegnać. Ania żartuje, że skoro widzieliśmy się już nago, to chyba możemy się na pożegnanie poprzytulać. W sumie nie znam się na nagiej etykiecie, ale to nawet ma sens. Przytulamy, żegnamy, dzieci płaczą na pożegnanie. Może do zobaczenia za rok!
Ostatniego dnia odwiedzamy jeszcze Kołobrzeg na tradycyjne krótkie zwiedzanie, a po południu żegnamy się z morzem.